Anna Gąsiorowska-Krawczyk
Trochę żyłam jak Dziecko. Jakbym mogła wszystko. Ułożone życie, praca z ludźmi, praca która stała się pasją i chce się dla niej dalej uczyć. No i można z niej żyć, nie jakoś luksusowo, ale zupełnie wystarczająco. Ukochane podróżowanie – na pewno nie bez kresu – ale coraz dalej. Wakacje, narty, konferencje, możliwość podglądania, jak żyją ludzie w różnych miejscach Europy, a czasem trochę dalej. Możliwość wymiany myśli klinicznej; właściwie jak się pokona niewygodę językową, bez ograniczeń.
Świat, tak zakrojony i urządzony, zdawał się jakoś pewny i nienaruszalny. Wydawało się, że zagrażać może mu tylko coś wewnętrz mnie, jak na przykład brak umiaru w pracowaniu. Ograniczenia z zewnątrz? Nie. Choć niepokojąca sytuacja w kraju przyzwyczajała do myśli o cofaniu się pewnych możliwości, zamykaniu się granic, a niedawna sytuacja nagłej choroby kolegi terapeuty boleśnie torowała drogę myślom o możliwych stratach. Jednak gdyby mi ktoś powiedział 5 tygodni temu, że świat, a przynajmniej znaczna jego część, prawie się zatrzyma, albo że na dłuższy czas granice swobody wielu z nas wyznaczy miejsce, w którym się mieszka – przyznaję – byłoby to dla mnie tak abstrakcyjne, tak niewyobrażalne, tak magiczne jak przepowiednie, które zdarza się słyszeć. A przecież wiedziałam, że są różne ebole na świecie, czytałam „Dżumę”, słyszałam o nawrotach polio i gruźlicy, kłopotach z ocieplaniem klimatu czy zalewem plastiku. Wiem, że ludzie nie mają dostępu do wody, domu, leczenia i edukacji – ale to jest to wiem i nie wiem – bo dopóki to jest daleko ode mnie, dopóki mnie nie dotyka, mogę traktować jawę jako sen i odsuwać się od tej wiedzy (co wiemy w psychoanalizie, że może też mieć ważną i przystosowawczą funkcję). Wtedy mój tak ułożony świat może dalej trwać.
Informacje o koronawirusie i izolacji dopuszczałam stopniowo: pamiętam odwołanie dużej konferencji w Wiedniu, zawieszenie szkół i uniwersytetów, potem Igrzysk Olimpijskich. Jednocześnie docierało do mnie, że analizy nie będą odbywały się w gabinetach tylko online. Najpierw nie chciało mi się w to wierzyć. Potem poczułam dziwną ulgę, co na pewno łączyło się z poczuciem bezpieczeństwa, ale było czymś więcej – czymś, co zrozumiałam dopiero po kliku dniach. To ulga, że my analitycy możemy uznać, że jest coś ponad zasadami tak ważnymi w naszej pracy; że te gabinety, które dają ramy procesom analitycznym i możliwość tak intymnego spotkania z pacjentem, mogą być czasowo opuszczone; że setting nie jest świętością, dla której składa się wszelkie ofiary. Dla mnie to było ważne, tak jak ważne było to, by stworzyć „na nowo” warunki dla utrzymania kontaktu z moimi pacjentami i dalszej pracy analitycznej. Choć nadal, chwilami – kiedy pomyślę – że taki mały wirus z trochę kosmicznymi wypustkami spowodował, że opuściłam gabinet (wcześniej wielokrotnie tam pozostając pomimo ważnych spraw dookoła), wraca mój protest, protest dziecka, które tupie nogami: tak ma nie być i już!
W nocy teraz śnią się historie z wirusem i koroną w roli głównej, różne wersje izolacji i pustych wyjałowionych wnętrz, na jawie wyświetlają się obrazy obecne w mediach z Italii, Francji (tak inne od wspomnień z wakacji czy spotkań z włoskimi i francuskimi kolegami). Nie odstępuje mnie odczucie, dla którego znajduję określenie: surrealizm. Za każdym razem kiedy się budzę, mam taki moment zawahania: co jest realnością? Czy obudziłam się z koszmarnego snu czy budzę się w koszmarnej (choć myślę, że dla mnie nie tak koszmarnej jak dla niektórych) rzeczywistości? Gdzie jestem? Gdzie jest świat, który wydawało się, że jest stabilny, przewidywalny, mój? Wcześniejsza jasność, że to tylko sen, przestała obowiązywać. Inaczej teraz interpretujemy sny, bo inna jest rzeczywistość śniących. Nasi pacjenci i my sami śnimy o izolacji i zamknięciu, żeby móc sobie z nimi radzić w ciągu dnia, w snach opracowujemy izolację, ale i „lęk przed wyjściem” z niej. Doświadczamy innego świata niż ten, który znaliśmy. Czy to świat mniej antropocentryczny? Mniej infantylny? Świat, w którym to Duże Dziecko, jakim jest człowiek, chce albo musi, bardziej dostrzec to co poza nim? Tego jeszcze nie wiem.
* Na początku 1914 r., kiedy Europa szykowała się do wojny, uwagę Zygmunta Freuda badającego temat narcyzmu, przykuło pewne zdjęcie z wystawy Królewskiej Akademii Sztuk w Londynie. Przedstawiało scenę na ulicy, kiedy dwóch policjantów zatrzymuje ruch – wozy, dorożki i ciągnące je konie stają, żeby przepuścić nianię z małym dzieckiem. Dziecko idzie pierwsze, jest ubrane w elegancki, falbaniasty strój, opiekunka idzie za nim i niesie zabawki. Przesłanie zdjęcia jest jasne: świat musi stanąć w miejscu, żeby przepuścić dziecko. Fotografię zatytułowano ”Jego Wysokość Dziecko”.