Analiza drobnego nieporozumienia

Agnieszka Makowiecka-Pastusiak

Zamówiłam dwie książki jako towar pierwszej potrzeby. Nie dało się w jednym internetowym sklepie, więc dwie przesyłki – jedna do kiosku, druga przez kuriera. Rano dostałam dwie wiadomości, że to dziś, więc szybko. Niedobrze, akurat dziś jestem w domu sama i pracuję. Tę z kiosku odbiorę po pracy, ale firma kurierska zapowiedziała doręczenie mniej więcej w czasie pracy z pacjentami. W długaśnym i pełnym niepotrzebnych informacji mailu w końcu znajduję numer telefonu do kuriera, dzwonię i proszę, by przyjechał w tym maleńkim marginesie czasu, kiedy już będę wolna. „Dobrze” – mówi.

Przyjeżdża 40 minut przed czasem. Nie przerwę sesji z pacjentką, więc mu nie otwieram. Dzwonię do niego 10 minut po umówionym terminie. Słyszę gburowaty głos, przedstawiam się i podaję adres.

– No i co?

– Kiedy pan przyjedzie?

– Już byłem.

– Ale był pan wcześniej.

– No i co?

– To kiedy pan będzie?

– Nie będę.

– Ale pan ma mi dostarczyć przesyłkę!

– Nie mam dostarczyć przesyłki, tylko mam podjąć próbę dostarczenia!

– Przecież się umówiliśmy na konkretną godzinę! Dlaczego przyjechał pan wcześniej?!

– Bo tak mi się ułożyło!

– Proszę pana, wszystkim nam jest trudno, czy nie możemy sobie wzajemnie ułatwić życia? Pytam, kiedy pan przyjedzie!

– Już byłem.

– Z panem się nie można porozumieć!

– Mówię, że już byłem. Zostawiłem w skrzynce.

– Jak to zostawił pan w skrzynce?! To nie mógł pan od razu powiedzieć?!

– No mówię.

– Proszę pana, z panem nie daje się nawiązać kontaktu, nie może pan normalnie rozmawiać, żeby wszystkim było łatwiej?!

– Bo ja odbieram 150 telefonów i mam się do każdego dostosować, tylko do mnie nikt się nie musi dostosować!

– To znaczy zostawił pan w skrzynce?

– Tak. To książka była?

– Książka.

– No to jest w skrzynce.

– To do widzenia.

– Do widzenia.

Co tu się właściwie stało? Dlaczego doszło do tej okropnej i niepotrzebnej awantury między dwojgiem nieznających się ludzi, których na ledwie kilka godzin połączyła wzajemna zależność? Czy można było tego uniknąć?

Łatwiej mi pisać o swoim punkcie widzenia, bo punktu widzenia kuriera mogę się tylko domyślać. Spróbuję to zrobić, ale zacznę od siebie. Na początek więc to, że przesyłek kurierskich unikam jak ognia, właśnie dlatego, że kurierzy przychodzą kiedy chcą i nie można się z nimi umówić. Przy tym zamówieniu jednak był możliwy tylko kurier albo poczta, jedno gorsze od drugiego, ale w czasie pandemii, kiedy siedzimy w domu i jest szansa, że ktoś tę przesyłkę za mnie odbierze, kurier wydawał się mniejszym złem. Źle się złożyło, że to akurat dziś, ale podjęłam próbę kontaktu z samego rana, odzew zdawał się być przychylny, a zatem moje a priori wrogie uczucia do „każdego kuriera, z którym nie można się umówić” zostały wyciszone, a nawet wzbudziła się we mnie ufność, że wszystko dobrze się ułoży, bo się porozumieliśmy.

Potem jednak moja praca została zakłócona przez natarczywy dzwonek domofonu. A dokładnie rzecz ujmując został zakłócony mój umysł, który podczas sesji psychoanalitycznej powinien być oddany temu, co dzieje się między mną a pacjentem, czy pacjentką. Dodam, że kiedy pozostajemy w izolacji z powodu zarazy, jesteśmy w kontakcie on-line (choć bez kamery, bo w normalnej pracy psychoanalitycznej też nie widzimy swoich twarzy – pacjent/ka leży na kozetce, analityk/czka siedzi z tyłu), a więc nasz kontakt jest w tych warunkach z konieczności zubożony. Dzwoniący domofon odciąga moją uwagę, bo nie da się go pominąć, wzbudza we mnie wściekłość na kuriera, „który jak zawsze nie respektuje umowy” (przecież nie mam pojęcia, czy to rzeczywiście kurier, a może ktoś zupełnie inny; przecież nie znam tego człowieka, ale już generalizuję oskarżenie, które kieruję pod jego adresem). Domofon dzwoni tylko raz, więc się uspokajam, myśląc, że wróci za 40 minut, bo tak się przecież umówiliśmy; tylko spróbował, czy nie uda mu się wcześniej skończyć pracy. Wracam umysłem do pacjentki, w każdym razie się staram.

A potem czekam na jego powrót, chcę wyjść do kiosku po drugą książkę, jak zadzwoni powiem, że zejdę do niego, on się nie narazi jadąc windą, a ja już włożę maseczkę i rękawiczki i będę to miała za sobą za jednym zamachem.

Nie dzwoni, czas mija, złość wzbiera… Dzwonię ja, słysząc jego głos myślę, że to gbur, no i… nie jestem sympatyczna. Niestety. Myślę, że jestem wyniośle i zimno uprzejma. Witam się, przedstawiam i podaję adres. Nic więcej. W tym jest wyrażona moja postawa wobec niego – jestem klientką i oczekuję obsłużenia, a on ma mnie obsłużyć tak, jak ja oczekuję. Nie wyłuszczam sprawy, z którą dzwonię, jestem przekonana, że on musi to wiedzieć, jak również rozumieć to, że zawiódł moje zaufanie i mam prawo być niezadowolona.

Teraz spróbuję wczuć się w kuriera – wydaje mi się, że kluczem do zrozumienia co w nim zaszło jest to jedno dłuższe zdanie, które wypowiedział w nerwach: „Bo ja odbieram 150 telefonów i mam się do każdego dostosować, tylko do mnie nikt się nie musi dostosować!”. Wyobrażam sobie, że tak jak ja mam swoje uprzedzenia na temat „kurierów, z którymi nigdy nie można się umówić”, tak i on może mieć swoje w sprawie „klientów, którzy nigdy nie są w domu, kiedy ma przyjść kurier”. A przecież on jest w pracy, ma do rozwiezienia ileś paczek, firma go kontroluje, czy planuje trasy tak, żeby zużyć jak najmniej benzyny i nie może jeździć po całej Warszawie, zaspokajając widzimisię każdego, kto uważa, że może go sobie zamówić wtedy, kiedy mu pasuje. Teraz ludzie nic innego nie robią, tylko zamawiają jakieś duperele w internecie, bo im się nudzi i mają za dużo kasy, a on musi to rozwozić, musi się narażać na kontakty, firma mu nie zapewnia rękawiczek, ani maseczek, sam musi to skombinować, jest mu duszno, ręce ma spocone w tych rękawiczkach i jeszcze wszyscy dzwonią i mają pretensje! A on nie dość, że mało zarabia, to jeszcze musi się trzymać tej przeklętej pracy, bo innej nie znajdzie w tym kryzysie. A może ma małe dzieci i boi się, że przez te ciągłe kontakty przywlecze do domu koronawirusa? Mogło tak być?

Prawdopodobnie oboje weszliśmy w tę krótkotrwałą relację opartą na wzajemnej zależności z początkową wrogością zakorzenioną w uprzedzeniu. I u siebie to rozpoznałam, a u kuriera mogę podejrzewać. Był z mojej strony moment, kiedy uprzedzenie zostało zastąpione uspokojeniem i ufnością. To za sprawą poczucia, że nawiązaliśmy kontakt i się porozumieliśmy. Otóż teraz uważam, że okazałam się naiwna. Bo kurier od początku pracy odbiera telefony, zapewne na wszystko się zgadza, żeby klienci nie robili mu awantur od samego rana, a potem musi zorganizować sobie pracę tak, żeby było optymalnie z jego oraz firmy punktu widzenia. Może ja przywiązuję nadmierną wagę do kontaktu i nadmiernie mu ufam? Może. Jednak tego akurat nie chcę w sobie zmieniać. Z tej interakcji dowiaduję się natomiast, że moja ufność jest oparta na kruchych podstawach. Kiedy poczułam się zlekceważona, stałam się wyniosła i roszczeniowa – to była moja obrona. Ale potem nastąpił najgorszy moment naszej rozmowy – kiedy ogarnęła mnie całkowita bezradność, bo poczułam, że nie mogę się porozumieć, że umysł człowieka, z którym rozmawiam jest całkowicie zamknięty. W desperacji próbowałam odwołać się do doświadczenia wspólnotowego – że nam wszystkim jest trudno, więc może spróbować zrobić tak, żeby było łatwiej. Na próżno. Mój rozmówca był sadystyczny w swojej odmowie kontaktu. Sadystycznie przeciągał tę sytuację. Dałam mu powód? Może tak. Zapewne przede wszystkim tym, że nie otworzyłam drzwi, a przecież pewnie myślał, że jest zalecenie siedzenia w domu, więc dlaczego ta baba nie siedzi? Był zły, ale może trochę mu było przykro, że zawiódł zaufanie? No, ale przecież miał powód. Poczucie winy szybko usunięte, złość wyprojektowana we mnie, która, jak mógł się spodziewać, zadzwonię z pretensjami. Pewnie ćwiczy to codziennie. Musi się jakoś bronić, nabrał wprawy.

Co ciekawe, przełamanie nastąpiło w momencie, kiedy mu wykrzyczałam, że nie można się z nim porozumieć. Wtedy powiedział, że przesyłka jest w skrzynce. Nie mógł powiedzieć od razu? Mógł i nie mógł równocześnie. Musieliśmy to rozegrać i grać dalej, bo przecież ja się nie uspokoiłam od razu, musiałam mu jeszcze powiedzieć, że nie komunikuje się normalnie, chyba po to, żeby on mógł mi wykrzyczeć swoją frustrację. I dopiero wtedy emocje mogły opaść. I stopniowo mógł powrócić spokój, porozumienie, zaufanie i wiara w dobre intencje. Tylko że wszystko to wymaga wielkiej pracy, którą ja wykonałam pisząc ten tekst.

Poświęciłam temu akurat zdarzeniu wiele czasu i namysłu. Starałam się na nie spojrzeć od różnych stron. Zawstydziła mnie moja postawa, choć też nie odbieram sobie prawa do przeżywania żywych uczuć. Wyobraziłam sobie uczucia drugiego człowieka i choć być może je nadinterpretuję, to mogłam zobaczyć jego perspektywę. I przestać się wściekać.

To było drobne nieporozumienie, przeżywamy takie każdego dnia. Pozłościmy się krócej lub dłużej, ale nie poświęcamy im uwagi. Nie mamy na to czasu, życie pędzi.

Zdawać by się mogło, że w czasie pandemii wszystko zwolniło, ale nie. Jesteśmy niespokojni i podminowani. Jesteśmy w opresji. Ludzie kłócą się w kolejkach do sklepu, policjanci stali się bezwzględni i brutalni. Internet zalewają filmy obrazujące bezsensowne policyjne interwencje. Policyjni rzecznicy demonstrują w swoich wystąpieniach jak pracuje zamknięty umysł, do którego w żaden sposób, żadnym pytaniem nie można się dostać.

Moje drobne nieporozumienie z kurierem miało przynajmniej tę zaletę, że nie padło w nim ani jedno niecenzuralne słowo. I kiedy już to wszystko napisałam, przyszło mi na myśl, żeby przesłać mu link do tekstu na blogu, w którym opisałam nasze spotkanie. Może zrozumie, że choć się na niego złościłam, to udało mi się tę złość przezwyciężyć wtedy, gdy zaczęłam o tym myśleć, gdy wyobraziłam sobie w jakiej on jest sytuacji i pomyślałam o nim z szacunkiem. I zobaczy, że jest mi przykro. Może i on będzie mógł mniej się złościć na napierających na niego klientów, którzy poza tym, że czekają na kuriera, mają też swoją pracę, swoje obowiązki. Jeśli przeczyta, rzecz jasna.

3 Replies

  • Nie rozpisując się na temat pracy kuriera dam kilka wskazówek. Po pierwsze kurierzy jeżdżą zazwyczaj stałymi trasami i w danych lokacjach są w podobnych godzinach. Jak samemu się nie zamawia, można popytać sąsiadów, czy ochronę. Po drugie wychodzi Pani z mylnego założenia, że jest klientem kuriera i on ma Panią zadowolić. Otóż nie. Klientem kuriera jest nadawca i na jego zlecenie kurier ma przyjechać z paczką pod wskazany adres. Ma na to cały dzień. Chyba, że nadawca zapłaci dość duże pieniądze na zawężenie tego czasu do godziny, czy dwóch (a Pani chciała za darmo do zapewne kilkunastu minut). Pani jest nie klientem a zleceniem klienta.
    Po trzecie kurier nie ma żadnej możliwości aż tak dokładnego zaplanowania trasy. Wystarczą dwie trzy osoby na kilkadziesiąt, które na przykład nie mają przygotowanych pieniędzy i już jest 15 minut opóźnienia. Ilu Pani ma klientów dziennie? 5? 10? To teraz proszę sobie wyobrazić, że ma Pani 150. Przy czym o liczbie dowiaduje się pani rano. Albo niech Pani pomyśli o sytuacji kiedy klient umówiony na 16 nie przychodzi. A potem pojawia się o 20 i mówi, niech Pani mnie obsłuży, w końcu zapłaciłem za usługę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.